Tydzień temu jedna z moich Instagramowych czytelniczek zapytała mnie o LEK (Lekarski Egzamin Końcowy). O to z jakich książek i pomocy naukowych się uczyłam oraz o jak to określiła „moje odczucia” co do egzaminu. Obiecałam Karolinie pomóc a ona zgodziła się ze mną, że warto zrobić z tego posta, bo może jeszcze komuś ta wiedza na coś się przyda.
Zacznę jednak od tego, że gdy ja zdawałam taki egzamin, nazywał się jeszcze LEP (Lekarski Egzamin Państwowy). To że miał inną nazwę już powinno Wam powiedzieć, że było to epokę temu. W momencie, gdy Karolina będzie go zdawać, jesień 2019, będzie to dokładnie dekadę wcześniej.
Materiały
Sądzę, że tytułów podręczników nie ma co nawet wymieniać, bo były to po prostu te, z których uczyłam się na studiach. Zrobiłam tak częściowo z powodów finansowych, częściowo dlatego, że były „na liście” do LEP-u, ale głównie dlatego, że uznałam, że większy sens ma przypominanie sobie, niż czytanie innego tekstu „od nowa”. Medycyna jest niby ta sama, ale każdy kto czytał choćby dwa kiedyś czołowe podręczniki do chorób wewnętrznych (Szczeklik i Herold) wie, że to nieprawda.
Z książek poza podręcznikowych każdy prawie kupował „Pytania i Odpowiedzi. Przygotowanie do Państwowego Egzaminu Lekarskiego” wydawnictwa Urban & Partner. To samo z testami z poprzednich lat. Według mnie warto je robić, bo po pierwsze nakierują Was „jak” się uczyć, a po drugie cośtam (u mnie ok.10-15%) w takiej czy innego formie najczęściej się powtarza.
Kursy
Trochę przed pisaniem tego postu przeszukałam internet i widzę, że nadal organizowane są różne kursy przygotowujące. Jeśli kogoś stać, to myślę, że jest to dobra inwestycja, szczególnie gdy jest się osobą, która sama z siebie ma problemy z mobilizacją. Już samo przesiąknięcie tą atmosferą powinno pomóc z dalszym napędem.
To pisząc przyznam, że ja nigdy na takim kursie nie byłam. Od dziecka mam taką dziwną cechę, że gdy przychodzi do wydatków finansowych na mnie to „nic nie chcę”. Gdy inne dzieci urządzały w sklepie „Upiora w operze”, by coś tam dostać, mnie trzeba było zmusić do „karteczek” (kto pamięta szał karteczkowy?). Kursu więc też nie chciałam. Może korzystałabym z szeroko-kserowanych rozdawanych tam konspektów, ale przecież tak nie wolno… 😉
Czas
Poruszę jeszcze kwestię czasu, którego zawsze jest za mało (do egzaminu specjalizacyjnego też tak będzie). Jeśli znajdziecie się w niezbyt godnym pozazdroszczenia położeniu i naprawdę, fizycznie będzie go za mało by wszystko powtórzyć, to może warto wtedy pobawić się w stratega. Czasem lepiej poświęcić jeden dzień i zrobić np. całą bioetykę, prawo i zdrowie publiczne i mieć to pewne ileśtam procent niż „zmarnować” kolejny dzień np. na pediatrię po to by się okazało, że akurat z tego nie było ani jednego pytania.
Potraktujcie proszę te rady bardzo luźno. Weźcie to, co dla Was rezonuje i zostawcie resztę. Nie jest to chyba moment na rewolucję w sposobie nauki czy samoorganizacji. Sami najlepiej po tych 6 latach wiecie co się u Was sprawdza. Powodzenia!
P.S. Jeśli jesteś już po LEPie/LEKu – podziel się proszę swoim doświadczeniem z naszymi młodszym kolegami i koleżankami w komentarzach.